Jakiś czas temu zagaił do mnie Doczu czy piszę się na tripa po paśmie Radziejowej (Beskid Sądecki) vis-à-vis małych Pienin. W wypadzie miał uczestniczyć nasz nieformalny"górnośląsko-zagłębiowski reconnet team" w osobach Doczu, Treasure Hunter, Hillwalker i ja. Dołączyć miał do nas Puchal(sw) który dodatkowo świadczył usługi transportowe zataczając wieeeelki łuk od Warszawy przez Śląsk po Szczawnicę.
Jak to z najlepszymi planami bywa ekipa stopniowo się wykruszyła. Ostatecznie ze Śląska Puchal zabrał tylko dwie osoby - Hillwalkera i mnie. Ponieważ startowaliśmy po pracy i nasz driver wyjeżdżał z Wa-wy po 15-tej czekało nas nocne podejście pod Bereśnik. Około 19-tej zapakowałem się do wozu Puchala i pomknęliśmy w kierunku Pienin. W trakcie jazdy okazało się, że nasz kierowca jest schorowany i niekoniecznie weźmie udział w całości trasy. Natychmiast podjęliśmy decyzję, że po dotarciu pod schronisko olewamy nocleg w namiotach i pakujemy się na pokoje. Puchal nafaszeruje się prochami a rano zobaczymy czy jeszcze dycha i da radę iść w góry.
Podczas jazdy został wykonany telefon do schroniska czy przyjmą poźnonocnych wędrowców. Okazało się, że obiekt jest otwarty na wszelkiego rodzaju dziwne propozycje padające z ust niezrównoważonych wędrowców ;-) Znaczy zagwarantowano nam kwaterę.
W Szczawnicy najpierw krótkie poszukiwanie placu Dietla (pomogła moja mapka) a później po zarzuceniu na grzbiety plecaków podejście pod górę. Szlak zgubiliśmy momentalnie. Kiepsko oznaczone wyjście i panująca ciemność zmusiły nas do skorzystania z GPS. Później okazało się, że podejście "na dziko" było lżejsze i łatwiejsze niż to wiodące oznaczonym szlakiem.
Do schroniska dotarliśmy koło 23. Dostaliśmy kwaterę i zeszliśmy na stołówkę przygotować sobie żarełko na kolację. Schronisko zajęło III miejsce w teście NPM (błędnie podałem wcześniej - ngt.pl) co oznacza, że wrzątek był do dyspozycji w dowolnych ilościach ;-). <-emotioikona
Puchal, który czuł się coraz gorzej zdecydował, że następnego dnia wraca do Wa-wy. No cóż. Siła wyższa. Trzeba było zmienić plany gdyż bez szybkiej opcji powrotnej musieliśmy uwzględnić niedzielne połączenia PKS.
Decyzja była szybka. Zostawiamy część szpeju w schronisku pod Bereśnikiem i wędrujemy przez Prehybę na Radziejową. Następnie powrót i nocleg w schronisku tak aby rano w niedzielę zejść do Szczawnicy na PKS. Z takim planem zalegliśmy w wyrkach.
Rano, podczas śniadania zagadał do nas Jacek - gospodarz schroniska. Odradził trasę na Radziejową ze względu na dużą pokrywę śnieżną i zaproponował wycieczkę po małych Pieninach.
Przyjęliśmy z Hillwalkerem nowy projekt i "zmusiliśmy" Puchala coby nas podwiózł pod wąwóz Homole - pierwszy punkt naszej trasy.
Jak to z najlepszymi planami bywa ekipa stopniowo się wykruszyła. Ostatecznie ze Śląska Puchal zabrał tylko dwie osoby - Hillwalkera i mnie. Ponieważ startowaliśmy po pracy i nasz driver wyjeżdżał z Wa-wy po 15-tej czekało nas nocne podejście pod Bereśnik. Około 19-tej zapakowałem się do wozu Puchala i pomknęliśmy w kierunku Pienin. W trakcie jazdy okazało się, że nasz kierowca jest schorowany i niekoniecznie weźmie udział w całości trasy. Natychmiast podjęliśmy decyzję, że po dotarciu pod schronisko olewamy nocleg w namiotach i pakujemy się na pokoje. Puchal nafaszeruje się prochami a rano zobaczymy czy jeszcze dycha i da radę iść w góry.
Podczas jazdy został wykonany telefon do schroniska czy przyjmą poźnonocnych wędrowców. Okazało się, że obiekt jest otwarty na wszelkiego rodzaju dziwne propozycje padające z ust niezrównoważonych wędrowców ;-) Znaczy zagwarantowano nam kwaterę.
W Szczawnicy najpierw krótkie poszukiwanie placu Dietla (pomogła moja mapka) a później po zarzuceniu na grzbiety plecaków podejście pod górę. Szlak zgubiliśmy momentalnie. Kiepsko oznaczone wyjście i panująca ciemność zmusiły nas do skorzystania z GPS. Później okazało się, że podejście "na dziko" było lżejsze i łatwiejsze niż to wiodące oznaczonym szlakiem.
Do schroniska dotarliśmy koło 23. Dostaliśmy kwaterę i zeszliśmy na stołówkę przygotować sobie żarełko na kolację. Schronisko zajęło III miejsce w teście NPM (błędnie podałem wcześniej - ngt.pl) co oznacza, że wrzątek był do dyspozycji w dowolnych ilościach ;-). <-emotioikona
Puchal, który czuł się coraz gorzej zdecydował, że następnego dnia wraca do Wa-wy. No cóż. Siła wyższa. Trzeba było zmienić plany gdyż bez szybkiej opcji powrotnej musieliśmy uwzględnić niedzielne połączenia PKS.
Decyzja była szybka. Zostawiamy część szpeju w schronisku pod Bereśnikiem i wędrujemy przez Prehybę na Radziejową. Następnie powrót i nocleg w schronisku tak aby rano w niedzielę zejść do Szczawnicy na PKS. Z takim planem zalegliśmy w wyrkach.
Rano, podczas śniadania zagadał do nas Jacek - gospodarz schroniska. Odradził trasę na Radziejową ze względu na dużą pokrywę śnieżną i zaproponował wycieczkę po małych Pieninach.
Przyjęliśmy z Hillwalkerem nowy projekt i "zmusiliśmy" Puchala coby nas podwiózł pod wąwóz Homole - pierwszy punkt naszej trasy.
Trasa w wąwozie była lekka łatwa i przyjemna. Schodki, poręcze, mostki - full wypas po prostu. Schody zaczęły się po wyjściu z wąwozu i dotarciu do bazy studenckiej pod Wysoką. Najpierw strome podejście w głębokim śniegu (nie mieliśmy rakiet), które wymusiło na nas rezygnację z drapania się na szczyt. Zamiast tego wzdłuż granicy, omijając schronisko pod Durbaszką weszliśmy na Wysoki Wierch.
Następnie wzdłuż żółtego szlaku a później szlakiem rowerowym zeszliśmy do Szczawnicy aby wykonać podejście pod Bereśnik.
Ogólnie udało mi się totalnie przemoczyć buty. Opalić twarz(właściwie nam obu). I zmachać niemiłosiernie brnąc w śniegu pod górę. Ale przynajmniej z zasypianiem nie było problemu.
Do domu wróciłem via Kraków w niedzielę przed 15.
Następnie wzdłuż żółtego szlaku a później szlakiem rowerowym zeszliśmy do Szczawnicy aby wykonać podejście pod Bereśnik.
Ogólnie udało mi się totalnie przemoczyć buty. Opalić twarz(właściwie nam obu). I zmachać niemiłosiernie brnąc w śniegu pod górę. Ale przynajmniej z zasypianiem nie było problemu.
Do domu wróciłem via Kraków w niedzielę przed 15.