sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011 i plany na rok 2012

Mija kolejny rok. Blog zaczyna powoli zbierać rzeszę wiernych czytelników, którym serdecznie dziękuję za odwiedziny i komentarze.
Ten rok był dla mnie okresem pełnym smutku, wyrzeczeń ale i dużej dozy radości. Straciłem swojego psa. W maju zdechła Spacja. Labradorka, która towarzyszyła mi w większości leśnych wypadów.

W styczniu zostałem ojcem. Nocne "dyżury pampersowe" i kursy do/z przechowalni (żłobka) skutecznie okroiły mi czas jaki mogłem poświęcić na wypady w teren. Jednak radość w mym sercu budzi sposób, w jaki maluch uczy się postrzegać otoczenie i żywiołowość, gdy ściga psisko rodziców, czy szykuje się do kąpieli.

Cieszę się, że udało mi się "zaliczyć" dwa ogólnopolskie zloty miłośników sztuki przetrwania. Co prawda nie w pełnym zakresie ale mimo wszytko była to możliwość spotkania się z osobami, których wiedzę i sposób bycia cenię sobie niezmiernie. Do tego uskuteczniłem kilka spontanicznych wypadów ze znajomymi z kręgów survivalowo-turystycznych. Ten rok przyniósł mi kolejną porcję wiedzy. Część z niej zawdzięczam Warsztatom Dzikiego Gotowania Łukasza Łuczaja, a część samodzielnym wypadom i prowadzeniu dokumentacji fotograficznej, w celu oznaczania ciekawych roślin oraz szukania w literaturze sposobów ich kulinarnego wykorzystania.

Na rok 2012 powoli klarują się bardzo ambitne plany. Oprócz typowych "spontanów" będę chciał wziąć udział w kilku tematycznych imprezach.

Zimą:
  • mam do zrealizowania zaproponowany w jednym z komentarzy projekt wpisu: "Dzikie rośliny jadalne w zimie" (jak na razie zimy brak :-/ ),
  • być może uda się uskutecznić jakiś wypad z ekipą Śląsko-Dąbrowską (+ goście) na wzór wędrówki wzdłuż Centurii,
  • kusi mnie propozycja rzucona przez jednego z kolegów a dotycząca zimowego spływu kajakowego,

Wiosną:
  • gdy wczesna wiosna zapuka do drzwi, wraz z kilkoma kolegami planuję zrealizować wypad minimalny (maks. 3 przedmioty - 3 dni - 70km)*
  • przy okazji realizacji powyższego (bez względu na frekwencję) chcę zebrać materiał do wpisu "Rzeka jako autostrada gatunków", traktujący o bioróżnorodności gatunków roślin jadalnych w pobliżu "wylewnych" rzek,
  • kilka weekendów w pełni wiosny poświęcę na wypady w okolice woj. świętokrzyskiego,

Latem:
  • lato to raczej bliskie wypady z rodziną w rejon Jury K-Cz,

Jesienią:
  • a właściwie w połowie września, planuję zorganizować niekomercyjne warsztaty survivalowe skupiające się w głównej mierze (ale nie tylko - przewidziany "bonus") na oznaczaniu i przyrządzaniu dzikich roślin jadalnych. Grupa będzie mała i "wywodząca" się z jednego z tematycznych forów internetowych,

Dodatkowo czeka mnie jeszcze udział w kolejnym ogólnopolskim zlocie forum reconnet.pl i być może konwent survivalowy organizowany przez grupę skupioną na forum "Sztuka przetrwania" w serwisie Golden Line.

Przy okazji: poszukuję fajnej miejscówki pod warsztaty, zlokalizowanej gdzieś w okolicach trójkąta Kielce - Częstochowa - Piotrków Trybunalski. Warunki: mało zamieszkana okolica z polami, lasami i nieużytkami, dostęp do wody zdatnej do picia, możliwość rozłożenia namiotów lub płacht biwakowych, miejsce na ognisko. Grupa do 15 osób. Info przez formularz kontaktowy.

Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować więcej niż 100% tego co zaplanowałem. Zaglądajcie od czasu do czasu na tego bloga i zostawiajcie komentarze. Mobilizuje mnie to do kolejnych wpisów.

Wraz z mijającym rokiem życzę Wam wszystkim wielu godzin i dni spędzonych w terenie. Z dala od pracowego chomąta. Nic tak nie wyzwala człowieka jak pozwalający na wyciszenie oraz refleksję, powrót do życia naszych przodków i bezpośredni kontakt z przyrodą.
wolfshadow


* Odnośnie wypadu minimalnego. Tak wiem, że 70km w trzy dni to pryszcz. 
Niemniej:
  • idziemy spokojnie nie forsując się,
  • dbamy o środowisko nocując pod okryciami przeciwdeszczowymi (nie budujemy szałasów),
  • projekt zakłada sytuację wyjściową do hipotetycznego dłuższego marszu, połączonego z bytowaniem dziczy, więc skupiamy się na zachowaniu kondycji (fizycznej i psychicznej) a nie napieraniu do utraty sił,
  • 3 przedmioty z grupy minimum czyli: ostrze, naczynie, ogień, nocleg, ale z wyłączeniem "łatwych źródeł ognia" (zapalniczki, zapałki, krzesiwa syntetyczne).

poniedziałek, 28 listopada 2011

Ucho bzowe

Wczoraj miałem zaplanowany wypad w las połączony z ugotowaniem czegoś na ogniu. Rano, radośnie wyekspediowałem małżonkę z pociechą do teściowej (w odwiedziny) a sam zacząłem zbierać się do wyjścia. Wiatr przybierał na sile co nie wróżyło dobrze, więc po krótkim namyśle zmieniłem zamierzenia. Miejscówkę otacza dużo nieużytków, na których rośnie duża ilość łatwopalnych traw (trzcinnik piaskowy). Rozpalanie ogniska w takich warunkach niosło niepotrzebne ryzyko zaprószenia ognia. Plecak odłożyłem w kąt i objuczywszy się tylko wierną Morą, lornetką 10x50 oraz cyfrowym aparatem fotograficznym (za grosze), wybyłem w teren aby trochę połazić dziczymi ścieżkami.
Włóczyłem się przez kilka godzin nie znajdując jednak świeżych śladów włochatych świnek. Skończyły im się w tej okolicy owoce czeremchy i przeniosły się w inną część lasu. Gdy sypnie śniegiem wrócą (na swoje nieszczęście) żerować na myśliwskim nęcisku. Zamiast dowodów obecności dzików wypatrzyłem miejsce gdzie niedawno nocowały dwie sarny.  Sarnie legowisko łatwo rozpoznać, gdyż zwierzę rozgarnia racicami liście lub igliwie do gołej ziemi tworząc niewielkie, owalne zagłębienie.

 wydrapana ściółka - tutaj nocowały jeleniowate

Część mojej trasy wiodła przez miejsce gdzie kilka miesięcy temu zbierałem owoce dzikiego bzu czarnego (trafiły do dymiona). Na obumarłych gałęziach bzu wypatrzyłem Uszy bzowe (Hinerola auricula) zwane też uszakami bzowymi. Te grzyby są doskonałymi zamiennikami azjatyckich grzybów Mun (Hinerola polytricha), które można znaleźć na stoiskach z przyprawami orientalnymi (suszone) lub we wszelakich "mieszankach chińskich" sprzedawanych w postaci mrożonek (wąskie ciemnobrązowe paski).

 zasuszony owocnik ucha bzowego

Ponieważ dawno w mojej okolicy nie padało, owocniki były wysuszone. Zebrałem ich ok. 20 szt. do kieszeni cargo moich bojówek.

uszaki bzowe -  "skromny" zbiór

Po powrocie do domu wyciągnąłem do rozmrożenia odpady z piersi z kurczaka, aby następnie pokroić je na mniej więcej równe kawałki i zamacerować w macerze składającej się z:
- odrobiny sosu sojowo-grzybowego, 
- soku z połówki cytryny, 
- łyżki miodu,
- posiekanego ząbka czosnku,
- szczypty soli i zmielonego pieprzu kolorowego

Uszaki bzowe namoczyłem w wodzie aby przywrócić im "standardowe parametry".
 uszy bzowe - "skromny" zbiór po namoczeniu

Całość powędrowała do lodówki. W międzyczasie wróciła żona, która przywiozła dobrości kulinarne od teściowej i ze względu na totalne obżarcie zdecydowałem, iż "kurczaczek" pomaceruje się 24 godziny.
Tak więc dzisiaj  podsmażyłem na łyżce oliwy z oliwek kawałki kurczaka wraz z macerką.

 część bezmięsna dania przygotowana do duszenia

Następnie w tym samym naczyniu (zawartość wcześniej wyjąłem) poddusiłem posiekane w paski (umyte) owocniki ucha bzowego. Pokrojoną w słupki średnią marchewkę i pietruszkę oraz kilkanaście plasterków pora, a także skrojoną w półplasterki cebulkę dymkę. Warzywa doprawiłem solą i pieprzem kolorowym.
Pod sam koniec duszenia dorzuciłem odstawione wcześniej kawałki kurczaka wraz z sosem. Całość wystarczyła na 3 porcje.
Danie zostało zaserwowane wraz z ugotowanym na sypko ryżem.

efekt finalny - pseudochińszczyzna na talerzu

Tutaj taki drobny tip dla survivalowców. Ucho bzowe nie ma żadnych wartości odżywczych ani smaku. Do potraw dodaje się je ze względu na specyficzną konsystencję będącą czymś w rodzaju chrupkiej chrząstki.
Gdyby na siłę doszukiwać się jakichś dobroczynnych zastosowań to od biedy można uznać, że reguluje przemianę materii. Ten grzyb, ze względu na gęstość upakowania niestrawialnych przez nasz układ pokarmowy komórek chityny (a dokładnie odpowiednika ch.), przelatuje przez niego bezstratnie.
Grzyby te praktycznie można zbierać przez cały rok. Bo poza sezonem są albo ususzone albo zamrożone. Albo i to i to. :-)

2.12.2011
Znalazłem ciekawy artykuł obalający kilka popularnych mitów związanych z grzybami: LINK

piątek, 11 listopada 2011

Projekt 11.11.11

Dzisiaj wędrowałem wzdłuż rzeki Sztoły. Tak zaczynał się post, który napisałem równo rok temu.

Jeszcze przed jesiennym zlotem forum reconnet.pl zacząłem zastanawiać się jak spędzę Święto Niepodległości. Opcję manifestacji pseudo-patriotycznej (brunatnej i czerwonej) odrzuciłem natychmiast. Jakoś nie kręcą mnie te klimaty. Umyśliłem, że tym razem rocznicowo zajrzę nad Sztołę. Rok temu zawitałem tam po raz pierwszy czyniąc zwiad pod zlot forumowy. Obecnie, w przeciwieństwie do polityków, postanowiłem trzymać się z dala od koryta. Ponieważ kilometry pokonuje się przyjemniej w doborowym towarzystwie, zamieściłem odpowiednie ogłoszenie na forum reconnet.pl i ostatecznie udział w wyprawie potwierdziły dwie osoby (Beata i Krystian).
Zgarnąłem ich po drodze do swojego czerwonego bolidu i o 8.00 byliśmy na starcie trasy.
linia energetyczna przecinająca las bukowy na szczycie

Nasza marszruta wiodła przez dawną Pustynię Starczynowską tak by po przecięciu ulicy Długiej znaleźć się na zachód od zabudowań Żurady (Kolonia Trzecia). Następnie wzdłuż nieużytków obeszliśmy Żuradę w celu zbadania oznaczonego na mapach małego zbiornika wodnego. Spodziewałem się, że będzie to jakiś zbiornik przeciwpożarowy. Na miejscu okazało się, że całość składa się z 2 czynnych źródeł zasilających zagłębienie terenu będące najprawdopodobniej ponorem.
potencjalny ponor

 jedno ze źródeł

Kawa, herbata i drugie śniadanie, zjedzone w chroniącej od wiatru myśliwskiej ambonie zlokalizowanej tuż przy Niesułowicach, dodały nam sił do dalszego marszu.
Tym razem szliśmy w kierunku Kozłowej Góry (zachodnim). W trakcie wędrówki przez cały czas mijaliśmy skupiska buczyny.
 buczyna

Oczywiście wśród opadłych liści dało się zebrać sporo orzeszków bukowych, które były konsumowane jako przekąska. Wypatrywałem również roślin jadalnych.
 orzeszki bukowe (bukiew)

W dużej ilości występowała borówka brusznica.
borówka brusznica

Jej owoce utrzymają się jeszcze długo gdyż zawierają kwas benzoesowy. Ze względu na gorzko-cierpki smak nie są też zbyt chętnie zjadane przez zwierzęta.
Natknąłem się też na kilka skupisk jadalnych boczniaków ostrygowatych.
boczniak ostrygowaty

A także na jadalnego ale będącego pod ochroną sarniaka dachówkowatego.
sarniak dachówkowy

Zbadaliśmy dokładnie wypatrzoną rok temu sztolnię. Okazało się, że ma ~30m długości i w pewnej odległości od wejścia można się bez problemu wyprostować.
ukryte pod korzeniami buka wejście do opuszczonej sztolni

Droga powrotna wiodła przez źródło z którego wiosną zlotowicze pobierali wodę. Następnie odwiedziliśmy miejscówkę zlotową i trasą "kondycyjną" wróciliśmy na parking.

Omijając strome wzgórze, w lesie bukowym, wypatrzyłem młody owocnik czubajki kani. Po sesji fotograficznej powędrował ze mną jako dzisiejsza kolacja.
czubajka kania

Z kani (sowy) wykorzystujemy tylko kapelusz. Po namoczeniu (ew. podzieleniu) i posoleniu, obtaczamy go w mące, zbełtanym jajku i bułce tartej. Następnie smażymy na oleju do zrumienienia.
smażenie kotletów z czubajki kani
Usmażone "kotleciki "zjadłem z weką.
kotlety z kani gotowe do jedzenia

Kotlety z kani są moim ulubionym daniem sporządzanym z grzybów. Tuż po rydzach smażonych z odrobiną soli na blasze pieca.

wtorek, 1 listopada 2011

Kulinarne Warsztaty Dzikiego Gotowania Łukasza Łuczaja

Zwiedzając w ubiegłym roku Pogórze Strzyżowsko - Dynowskie zaplanowałem sobie, z 1,5 rocznym wyprzedzeniem, kolejną na nim wizytę. Tym razem celem był udział w jesiennej edycji Warsztatów Dzikiego Gotowania prowadzonych przez dr Łukasza Łuczaja (wiki, strona prywatna). Ostatnie w tym roku warsztaty miały odbyć się na początku września co zupełnie nie leżało w moim interesie, gdyż byłaby to impreza jeszcze zahaczająca o lato. Szczęśliwym trafem (lub dzięki sile Coriolisa czy też tzw. "efektowi motyla"), Łukasz zorganizował jeszcze jedną edycję w ostatni weekend października.
W piątek, tuż po południu, wesoło pomykałem sobie moim czerwonym bolidem w kierunku Podkarpacia. Ze względu na standardowe korki między Krakowem a Tarnowem droga z planowanych 3,5 godziny zrobiła się 5-cio godzinna. W przyszłym roku czekają nas organizowane, wspólnie z Ukrainą, Mistrzostwa Europy w kopaniu "szmaty" i wydzieraniu ... "twarzy" co w związku ze stanem dróg może oznaczać, że jednak Majowie wieszczący katastrofę 2012 mieli rację. 
Na miejscu okazało się, że na zimne, przedlistopadowe warsztaty skusiło się niewiele osób pomimo, że były organizowane w ciepłej, drewnianej chacie. W piątek uczestnicy, którzy dotarli (szt. 2), spali po królewsku. Kolega z Warszawy miał do dyspozycji całą, ogrzewaną kominkiem izbę a ja już znacznie wcześniej zaplanowałem nocleg poza czterema ścianami.
W sobotni ranek, gdy pojawiły się kolejne 3 osoby zaczęliśmy pozyskiwać rośliny do śniadania. Przy okazji Łukasz prezentował nam inne gatunki roślin jadalnych. Ostatecznie na talerzach wylądowały placki/racuchy z żywokostem i posiekany liść rzepaku na przekąskę. 
placko-racuchy z żywokostem lekarskim

Po odbudowaniu nadwątlonych sił, powędrowaliśmy pod górę celem zdobycia czegoś bardziej konkretnego na obiad. W trakcie wędrówki grupa poznawała mijane rośliny, które bardziej lub mniej nadawały się do spożycia. Przed wejściem do lasu przegryźliśmy po kilka orzeszków bukowych i nakopaliśmy trochę kłączy czyśćca błotnego. 
zdobywanie wiedzy

A w lesie czekał nas kolejny zastrzyk wiedzy i ukryte poletko myśliwskie z rosnącym na nim topinamburem. Tutaj postój trwał dłużej, gdyż znowu w ruch musiały pójść łopaty. W drodze powrotnej, do worków trafiły jeszcze, owoce kasztanów jadalnych (nasadzonych przez organizatora), liście pokrzywy i ostrożnia łąkowego oraz kilka cebulek czosnku niedźwiedziego a także kilka ocalałych po przymrozkach grzybów.
Obiad składał się z zupy, której bazę stanowiły posiekane liście ostrożnia łąkowego i porzyw, plasterki bulw słonecznika bulwiastego. Znalazły się w niej też zebrane grzyby i trochę posiekanego liścia rzepaku. Jako dodatkowy zapychacz posłużył ugotowany oddzielnie ryż. Zupa była w wersji ortodoksyjnej (bez przypraw) i pikantnej - curry. 
 zielona zupa w wersji ortodoksyjnej

Jako danie "drugie" zaserwowano frytki z kłączy czyśćca błotnego i chipsy z bulw słonecznika bulwiastego (topinamburu). 
 frytki z kłączy czyśćca błotnego

Oprócz tego, najmłodszy uczestnik znalazł gniazdo pospolitych mrówek, kilka wiji i larwę, które zostały uprażone jako szybka przekąska.
Po chwili przerwy znów ruszyliśmy w teren. Tym razem zbieraliśmy tarninę ale po drodze uczestnicy warsztatów mogli zapoznać się z wieloma innymi roślinami jadalnymi. Do ciekawszych należały kokoryczka wielokwiatowa o jadalnych (po odpowiednim przygotowaniu), bogatych w skrobię kłączach i owocująca konwalijka dwulistna. Jej czerwone owoce nadają się do spożycia tylko w niewielkiej ilości (zawierają saponiny i glikozydy nasercowe).
Na kolację jedliśmy makaron z mąki uzyskiwanej z kłączy paproci orlicy (kupiony przez Łukasza w Chinach, w którymś z wpisów postaram się opisać proces przygotowywania takiej mąki) z posiekanymi liśćmi pokrzywy i cebulkami czosnku niedźwiedziego. 
makaron z orlicy z zielonym dodatkiem

Do tego na przegryzkę podano odgoryczone, gotowane żołędzie, gotowane cebule lilii i orzechy kotewki (którą Łukasz hoduje)
gotowane cebule lilii

Niedzielny ranek zaczął się na pobliskiej łące gdzie zbieraliśmy liście wrotycza pospolitego i krwawnika pospolitego. Zostały one użyte jako przyprawa do jajecznicy przyrządzonej z wrotyczem na sposób angielski i krwawnikiem na sposób bodajże podkarpacki.
Po nabraniu sił i wyłuskaniu kasztanów z kolczastych łupinek, ruszyliśmy w teren. Tym razem do worów trafiła dzika róża, liście barszczu zwyczajnego i podbiału, korzenie dzikiej marchwi, korzenie wiesiołka. Dodatkowo zaliczyliśmy spacer przez dębową szkółkę Łukasz i wykopaliśmy kilka bulw żywca gruczołowatego oraz korzeni łopianu.
dzika marchew (u góry) i podobna do niej trybula leśna (u dołu)

Obiad przygotowany na ognisku składał się z curry przygotowanego z kłączy czyśćca błotnego, bulw słonecznika bulwiastego posiekanych na plasterki, korzeni dzikiej marchwi, cebuli, liści pokrzyw i barszczu zwyczajnego, namoczonych wcześniej i ugotowanych nasion wyki ptasiej, odgoryczonych żołędzi, grzybów i makaronu ryżowego (kluseczek?) w postaci szerokich wstążek.
 wieloskładnikowe curry

Przegryzkę stanowiły chipsy z bulw słonecznika bulwiastego i pieczone kasztany jadalne.
 upieczony kasztan jadalny

Następnie pojechaliśmy zbierać kłącza pałki szerokolistnej wykopując przy okazji kilka korzeni pasternaku zwyczajnego.
Wieczorem w chacie Łukasza praca wręcz wrzała. Oprócz przygotowania ketchupu z owoców dzikej róży i cukierków z kłączy tataraku, wszyscy zajęli się przyrządzeniem gołąbków z farszem składającym się z ugotowanego ryżu, kiszonych liści czosnku niedźwiedziego i kiszonych rydzy. Całość była zawijana w sparzone liście podbiału. Jako szybka przegryzka posłużył gotowany korzeń wiesiołka, korzeń pasternaku (na surowo), frytki z korzenia łopianu i gotowane kłącza pałki szerokolistnej.
 zawijanie farszu do gołąbków w liście podbiału

 gotowe gołąbki 

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. W nocy, leżąc w śpiworze pod płachtą ustawiłem budzenie na morderczą 2.30 (ominąć korki) i zgasiwszy światło wychyliłem się nieco aby podziwiać rozgwieżdżone niebo. Gdzieś tam w mgnieniu oka błysnął spalający się w atmosferze meteor a ja uświadomiłem sobie, że nie zdążyłem pomyśleć życzenia. Ale i tak tam jeszcze powrócę! ;-)

środa, 19 października 2011

Jesienny zlot forum reconnet.pl (2011) - krótki wpis

Byłem ostatnio Pyrlandii. Od piątku do niedzieli skraj Puszczy Zielonki pod Poznaniem opanowała grupa wesołych użytkowników forum reconnet.pl. Było to już drugie, w tym roku, ogólnopolskie spotkanie miłośników turystyki, militariów i szeroko rozumianej sztuki przetrwania.
Oprócz degustacji domowych wyrobów oraz wytworów kuchni zlotowej, czas wypełniły warsztaty:
- ostrzenia noży (hejtyniety)
- rozpalania ognia metodami prymitywnymi (Gryf)
- kaletnicze (puchalsw)
- węzłowe (Armat)
- obróbki drewna na utensylia kuchenne (Mr.Wilson)
- oznaczania i zbierania dzikich roślin jadalnych (Mr. Wilson i ja)
Pomimo nocnych przymrozków atmosfera była gorąca. Kociołki bulgotały a na skraju lasu unosił się zapach ogniskowego dymu i pieczonego mięsiwa.







sobota, 10 września 2011

Korzenie saperką kopane

Właściwie tytuł tego posta miał brzmieć "Co ma wisieć - nie utonie" albo "Co się odwlecze to nie uciecze", ze względu na fakt, iż odłożone w ostatni weekend sierpnia korzeniobranie nareszcie doszło do skutku. Z przyczyn obiektywnych (roboty wyszukiwarek) tytuł jest, jaki jest. :-)
Popołudniową porą wrzuciłem do plecaka saperkę, trochę reklamówek, morkę i kurtkę przeciwdeszczową. Po wytachaniu rowerka z piwnicy ruszyłem nad pobliski ściek (ze względu na 88km biegu, szumnie nazywany rzeką) w celu dokopania kilku korzeniom. Plan wyprawy był bardzo ogólny: pozyskać korzenie wiesiołka dwuletniego i... coś jeszcze, po czym wrócić do domu i przekształcić zbiory w coś co da się spałaszować ze smakiem.
Mój leciwy, zgrzytająco-skrzypiący wehikuł niósł mnie lekko przez leśne dukty i takie jedno bogate w grzybienie zalewisko. Co jakiś czas mijałem się z sobotnimi fanami dwóch kółek (dowcip komentatorski: cudowne dziecko dwóch pedałów). Jeden z nich, zapędziwszy się daleko od swego matecznika rozpytał mnie o drogę. Widać na mapie się nie znał bo śmignął obok punktu trasy rowerowej wyposażonego w duuużą mapę (chwała wam włodarze mego miasta!) nawet na nią nie spojrzawszy. Gość nie podjął wyzwania i postanowił na najbliższym skrzyżowaniu rozstać się z moją personą. W sumie kompan ze mnie dziwny: krótko wycięty, z dwudniowym zarostem, spodnie w kamuflażu, rower w kamuflażu, koszulka oliv i takowy plecak wypchany nie wiadomo czym - no kuźwa jak nic: terrorysta.
Ten "terrorysta" wyjechał z lasu na przedrzeczne nieużytki i napotkał krwiściąg lekarski. Młode liście mają orzechowo-ogórkowy smak.
 krwiściąg lekarski

Zebrałem trochę liści z myślą o przygotowaniu sałatki do dania z korzeni.
Następnym punktem programu było wiesiołkobranie. Korzenie wiesiołka dwuletniego po wysuszeniu mogą być mielone na mąkę. Niemniej cała roślina jest jadalna.
 korzenie wiesiołka dwuletniego

Wykopałem korzenie roślin jednorocznych i doszedłem do wniosku, że młode liście z rozet po lekkim obgotowaniu usmażę w oleju.
Następną rośliną, którą zdecydowałem się wykopać był chrzan pospolity.
fragmenty korzenia chrzanu na liściach

W tym momencie zaczęła mi się już w głowie klarować wizja konkretnej potrawy. Potrzebowałem jeszcze jednego składnika, który znalazłem w mizernej wielkości ale dość sporej ilości jakieś 1,5km dalej.
 korzenie marchwi zwyczajnej wraz z nacią

Marchew zwyczajna. Rośnie wszędzie tam gdzie nie może jej wybrać dzika zwierzyna. W odróżnieniu od naszej pomarańczowej marchewki rodem z Holandii, ta ma białe korzenie. Jako roślina dwuletnia, najlepiej nadaje się do pozyskania w pierwszym roku i wiosną drugiego. Do plecaka wrzuciłem korzenie wraz z natką. Standardowo w użyciu domowym natkę się wyrzuca, ale survival rządzi się innym prawami. W przetrwaniu należy wykorzystywać jak najwięcej zasobów. Daje to też punkty "ekologiczne". Niszczę coś ale jednocześnie jak najmniej marnotrawię.
Poszukałem jeszcze grzybów z nadzieją, iż uda mi się znaleźć jakąś kanię (sowę) z której mógłbym zrobić kotlety. Niestety na tym polu zupełna posucha. Musiałem zadowolić się serią zdjęć dokumentujących różne nadrzeczne rośliny, kilkoma spożytymi ad hoc owocami czeremchy i podziwianiem dziczych buchtowisk.
Drugi etap zaczął się wraz z powrotem w domowe pielesze. Najpierw oczyściłem przyniesione rośliny. Korzenie wiesiołka dwuletniego skrobie się bardzo łatwo. Są trochę śliskie po oczyszczeniu gdyż zawierają śluz.
 lewy dolny róg i z zgodnie z ruchem wskazówek zegara:
korzenie chrzanu pospolitego, wiesiołka dwuletniego, marchwi zwyczajnej,
liście krwiściągu lekarskiego i marchwi zwyczajnej przygotowane do blanszowania

Młode liście marchwi i krwiściągu lekarskiego poddałem blanszowaniu a później zmiksowałem wraz z kawałkiem korzenia chrzanu, pieprzem, solą i olejem jadalnym na zielone pesto. Pokrojone w talarki korzenie wiesiołka dwuletniego i marchwi zwyczajnej wrzuciłem do rondelka z osoloną zimną wodą i ustawiłem na małym ogniu coby wolno się gotowały.
 pokrojone korzenie wiesiołka dwuletniego i marchwi zwyczajnej

Równolegle, w drugim rondelku krótko obgotowałem zgrubnie posiekane liście wiesiołka. Po odcedzeniu i posiekaniu, dodałem do nich jajko, 2 łyżki oleju, mąkę, pieprz, sól i zacząłem wyrabiać ciasto. Ciasto musi być ciut gęstsze niż naleśnikowe. 
 ciasto na niesłodkie racuchy z liśćmi wiesiołka dwuletniego

W przypadku gdy jest za gęste możemy ratować się dolaniem wody albo uprzednio odlanego wywaru z liści. Z ciasta usmażyłem na patelni racuchy (olej), które docelowo wylądowały na talerzu posmarowane zielonym pesto.
Tuż przed końcem gotowania korzeni, dodałem do nich posiekane pół ząbku czosnku. Szukałem w terenie czosnku winnicowego ale niestety w tamtej lokalizacji on nie występuje. Nieco dalej można spotkać czosnaczek pospolity ale ze względu na moje lenistwo odpuściłem sobie jego pozyskanie.
Ostatecznie potrawa prezentowała się w ten sposób:
 Wielki finał. Gotowane korzenie polane olejem, doprawione solą, pieprzem i suszoną lebiodką pospolitą (oregano). Do tego racuchy z liści wiesiołka dwuletniego z pesto na bazie liści marchwi zwyczajnej, krwiściągu lekarskiego i korzenia chrzanu.

Przyznam, że danie jest bardzo sycące. Gotowane korzenie wiesiołka nie były włókniste i uważam, że jest to całkiem sympatyczne dzikie warzywo.

sobota, 3 września 2011

Pół kilometra z nosem przy ziemi - część 4

Ostatnia część pasjonującej (przynajmniej dla mnie ;-) ) polnej wyprawy.
Zacznę od prezentacji ziółka z zółtymi kwiatami o drobnych liściach:
kwiaty dziurawca zwyczajnego

dziurawiec zwyczajny - przy patrzeniu pod światło widać charakterystyczne pęcherzyki

Dziurawiec zwyczajny ma działanie antydepresyjne, antybakteryjne, przeciwzapalne i ułatwiające trawienie. Można używać go zewnętrznie do odkażania ran. Liście można dodawać do sałatek lub aromatyzować nimi nalewki. Pije się je też w połączeniu z miętą jako orzeźwiającą herbatkę.
Reakcją niepożądaną może być uczulenie na światło słoneczne.

Z innych roślin sałatkowych napotkałem także rdest plamisty.
 rdest plamisty

Oprócz sałatek, tak jak inne rdesty (poza r. ostrogorzkim), nadaje się on do wykonywania zielonych (przetartych/zmiksowanych) smarowideł do podpłomyków czy też nadziewania mięsa.

Teraz dwie rośliny z rodziny selerowatych.
Pierwszą z nich jest biedrzeniec mniejszy. Jego liście można dodawać do zup jako zamiennik zbliżony smakiem do lubczyku.
biedrzeniec mniejszy - baldach

biedrzeniec mniejszy - liść

Drugą, nieco bardziej znaną jest barszcz zwyczajny.
barszcz zwyczajny - baldach z kwiatami i owocami

Użycie barszczu zwyczajnego w naszej współczesnej kuchni to wyprawa etnobotaniczna w ślady naszych słowiańskich przodków. Młode pędy i ogonki liściowe można gotować jako zupę. Jeść kiszone. Kiszone gotować jako zupę ;-)

Z selerowatych przeskakuję na kapustowate. Na krawędzi pola wypatrzyłem tasznik pospolity.
tasznik pospolity

Liście tej rośliny można jeść na surowo. Smak będzie różny. Od piekąco-ostrego po gorzki. Nasiona są raczej piekące. I liści i nasion można używać jako przyprawy do zielonego pesto lub podpłomyków. Nadają się też jako przyprawa do zup i po wysuszeniu i sproszkowaniu - mięs.
Nie należy przesadzać z ilością, gdyż tasznik ma działanie poprawiające krzepliwość krwi i może powodować powstawanie zakrzepów.

Ostatnią rośliną w tym wpisie będzie wiesiołek dwuletni.
rozeta liściowa wiesiołka dwuletniego w pierwszym roku wegetacji

Mylony bardzo często z dziewannami, wiesiołek w całości nadaje się do spożycia. Posiekane liście i korzenie  używa się jako dodatek do zup. Drobno posiekany i wysuszony korzeń można mielić na mąkę.

To tyle jeśli chodzi o mój półkilometrowy spacerek po nieużytkach. 
Nie opisałem kilku innych ciekawych roślin spotkanych podczas tej wędrówki. Nic jednak straconego. :-) Prędzej czy później zagoszczą na tym blogu.