sobota, 1 września 2012

Sosnowiecka "jungla" - skrót

Jak to zwykle bywa najlepiej wypadają wszelkiego rodzaju "spontany". W takim klimacie wpadłem na błyskawicznę wizytę do sosnowieckiej jungli wraz z Doczem, Młodym i gościnnie Kalykiem.
Jungla w Sosnowcu opiera się o Przemszę co sprawia, że teren niełatwo poddaje się penetracji w wykonaniu osób postronnych. Na miejsce dotarłem po zmroku, wiedziony namiarem GPS i w końcowej fazie światłem ogniska. Powitało mnie skromne acz zacne grono leśnych wędrowców.
Po zabezpieczeniu noclegu znalazłem sobie wygodny kawałek powalonego pnia, który pozwolił mi przesiedzieć wygodnie do czasu gdy znużone towarzystwo zaczęło coraz mniej udzielać się w dyskusji. W końcu nadszedł ten czas gdy Doczu (który był po nocce) zaczął niepokojąco chylić się w kierunku ogniska i ostatecznie poszedł "zmrużyć oczy na godzinkę". Godzinę później zdecydowaliśmy z Młodym, że też idziemy w kimę. Nocka była ciepła więc spałem w "biedronkowym" hamaku. Reszta poszła po najmniejszej linii oporu dekując się w namiotach.

Ranek uczciłem kubkiem gorącej kawy i zaspokoiłem głód kiełbasą śląską upieczoną na patyku.
 Doczu działa w bazie

Następnie na rożen powędrował kurczak i powoli nabierał rumieńców w oczekiwaniu pory obiadu. Zakończywszy prace w bazie zacząłem szwędać się po okolicy. Posucha sprawiła, że nie obrodziły grzyby co potwierdził dodatkowo starszy grzybiarz przemierzający pobliże naszego obozowiska. Szperając jednak dokładniej wynalazłem jednego koźlarza a także na powalonym drzewie, które służyło nam za ławę, sporo owocników boczniaków ostrygowatych.
 boczniaki ostrygowate

 Młody boczniak po uprażeniu na kiju był w smaku nieco podobny do rydza z blachy.
 boczniak "z kija"

Starsze, nieco łykowate egzemplarze przeznaczyłem jako dodatek do zupy. Zupa powstała z myślą o wegetariańskich zapędach Młodego. Bazą były pokrojone w kostkę ziemniaki, grzyby i liście ostrożnia warzywnego. 



Przyprawy to sól, pieprz i liście macierzanki piaskowej. Objedzeni zrobiliśmy się nieco ociężali i senni. Wszystko co miłe niestety szybko się kończy. Z żalem zapakowałem manele do plecaka i przy coraz silniej padającym deszczu udałem się na opuszczoną stację benzynową gdzie czekał na mnie, zamówiony telefonicznie, transport.