Na miejsce przytuptałem od strony Woli Grzybowskiej, targając na plecach prawie 18kg różnego szpeju, domowych przetworów i mocniejszych trunków. Chłopaki zachowywali się tak cicho, że przeszedłem 50m od obozowiska ukrytego za kilkumetrową wydmą nie wykrywszy go. Na szczęście na ścieżce zauważyłem ślady butów, które doprowadziły mnie do Treasure Huntera i Stalkera, którzy wyszli na przeciw innego uczestnika zlotu. Obóz rozłożony został w podmokłej części zalewowej rzeki Długa. W pobliżu znajdowały się moczary a drzewostan składał się głównie z olch, leszczyny, dębów i brzóz. Po krótkim przywitaniu zabrałem się za rozkładanie swojej sypialni. Tym razem zdecydowałem się spać w jednoosobowym namiocie Jack Wolfskin Gossamer. Ponieważ było mokro między matę a podłogę namiotu włożyłem typowe poncho bundeswehry co później nie wyszło mi na dobre.
Jack Wolfskin Gossamer
Po zagospodarowaniu się dołączyłem do ekipy skupionej przy ognisku aby zagotować pierwszy kociołek wody na kawę.
Kelly Kettle Parthagasa w akcji
Wraz z moim przyjściem poprawiła się pogoda. Przez dwa poprzedzające dni padał deszcz i ekipa, która była tam od 11 listopada miała w końcu okazję zaznać lepszej pogody.
Tego wieczoru poza standardowymi opowieściami i demonstrowaniem survivalowego szpeju raczyliśmy się domowej roboty tarninówką. Oprócz tego testowaliśmy krzesiwa tradycyjne przy pomocy krzemieni i kryształu pirytu oraz rozpalaliśmy ogień łukiem ogniowym.
Osobiście za trzecim razem udało mi się uzyskać wystarczającą ilość żaru aby przy odpowiednim ułożeniu gniazda rozpałki rozniecić ogień. Skopałem sprawę nieumiejętnie rozdmuchując co przyczyniło się do zdławienia żaru. Nauka jest prosta: Żeby skutecznie rozpalić ogień metodą łuku ogniowego muszą zostać spełnione wszystkie następujące warunki:
Tego wieczoru poza standardowymi opowieściami i demonstrowaniem survivalowego szpeju raczyliśmy się domowej roboty tarninówką. Oprócz tego testowaliśmy krzesiwa tradycyjne przy pomocy krzemieni i kryształu pirytu oraz rozpalaliśmy ogień łukiem ogniowym.
Przygotowanie do rozpalania łukiem ogniowym
Osobiście za trzecim razem udało mi się uzyskać wystarczającą ilość żaru aby przy odpowiednim ułożeniu gniazda rozpałki rozniecić ogień. Skopałem sprawę nieumiejętnie rozdmuchując co przyczyniło się do zdławienia żaru. Nauka jest prosta: Żeby skutecznie rozpalić ogień metodą łuku ogniowego muszą zostać spełnione wszystkie następujące warunki:
- odpowiednio dobrany zestaw (deszczułka, świder, docisk i oczywiście łuk)
- odpowiednio wykonane gniazda w deszczułce i docisku
- skompletowane wcześniej i suche : podkładka na żar, rozpałka, drzazgi i drzewo na ognisko
- odpowiednio ułożona rozpałka (z gniazdem na umieszczenie żaru)
- odpowiednia pozycja zapewniająca stabilną pracę świdra podczas kręcenia
- odpowiednie oddychanie tak aby nie stracić siły podczas kręcenia świdrem przez niedotlenienie organizmu
- trzeba posiadać trochę "pary" w rękach
Do snu ułożyłem się ok. godz. 22.00 przy dużej mgle nadciągającej od strony rzeki. Po północy miałem pobudkę spowodowaną kiepskimi właściwościami izolacyjnymi poncha BW, które spowodowały uczucie przejmującego zimna. Założona dodatkowa bluza pozwoliła mi dospać do świtu. W sobotę rano powitanie nowego uczestnika, który dotarł na miejsce koło północy i standardowa kawka poprzedzająca śniadanie. W tym dniu uskuteczniałem wariacje kulinarne z szaszłykami z cebulką, wędzonym boczkiem i salami oraz upiekłem w popiele prawie półkilogramowego ziemniaka. Oczywiście w tok tych działań były wliczone standardowe pogaduchy. Część ekipy poszła w teren a druga bardziej stacjonarna zajęła się pracami w obozie.
Wodę czerpaliśmy z rzeki i z tego tytułu była filtrowana przez warstwę mchu i węgla drzewnego. Zgodnie z zasadą "big bubbles no more troubles" długo trzymałem wrzątek na ognisku przed zalaniem żarełka/napitku.
Na noc zamieniłem poncho BW spod karimaty na folię NRC oraz na wszelki wypadek, wrzuciłem do śpiwora 0,5L butelkę PET z gorącą wodą. Dzięki tym zabiegom przespałem bezproblemowo do świtu. Następny dzień to krótki wypad nad rzekę gdzie zauważyłem przelatującego zimorodka (pary kruków non stop latały nad nami) oraz pakowanie, którego końcówkę "uprzyjemnił" nam banglający deszczyk.
Impreza się udała. Łapnęliśmy kontakty i zawiązały się nowe projekty wspólnych wypadów.
Do tego całość była okraszona dymem z ogniska.
Wodę czerpaliśmy z rzeki i z tego tytułu była filtrowana przez warstwę mchu i węgla drzewnego. Zgodnie z zasadą "big bubbles no more troubles" długo trzymałem wrzątek na ognisku przed zalaniem żarełka/napitku.
Na noc zamieniłem poncho BW spod karimaty na folię NRC oraz na wszelki wypadek, wrzuciłem do śpiwora 0,5L butelkę PET z gorącą wodą. Dzięki tym zabiegom przespałem bezproblemowo do świtu. Następny dzień to krótki wypad nad rzekę gdzie zauważyłem przelatującego zimorodka (pary kruków non stop latały nad nami) oraz pakowanie, którego końcówkę "uprzyjemnił" nam banglający deszczyk.
Impreza się udała. Łapnęliśmy kontakty i zawiązały się nowe projekty wspólnych wypadów.
Do tego całość była okraszona dymem z ogniska.
No No ładna wyprawa :) i fotki na picassie też fajne
OdpowiedzUsuń