"golenie bobra tępą żyletką grozi śmiercią ciężkim kalectwem lub jeszcze czymś gorszym"
Punktem spotkania była stacja PKP Dulowa. Zjawiło się pięć osób, które po krótkim powitaniu powędrowały wzdłuż łąk Karniowskich na utworzone przez bobrze plemię mokradła. Ogólnie bivery urządziły się całkiem dobrze. Każdy najmniejszy ciek przegrodzony został co najmniej kilkoma tamami spiętrzającymi wodę o 30-50 cm.
jedna z bobrzych tam
kolejna
i kolejna
Podmokłe rozlewiska zajmowały dużą przestrzeń, niemniej korzystając z końcówki zimy udało nam się po lodzie przejść "Bobrowe bagno", fragment "Wielkiego bagna" i "Małe bagno". Na Małym bagnie wpadłem do wody (butem i nogawką), gdyż cienka warstwa lodu załamała się pode mną. Sporo zapewne dołożył dociążony dobrościami plecak.
Bobrowe bagno
Po wizycie na bagnach i kalkulacji dostępnego czasu, zdecydowaliśmy się zrezygnować z wyprawy do ruin zamku w Rudnie i udać bezpośrednio w rejon planowanego biwaku.
Nocleg wypadł na północ od wąwozu Simoty, pięknie ukształtowanym terenie stanowiącym prawobrzeżną część zlewni Regulanki. Po rozbiciu namiotów i rozpaleniu ogniska ekipa przygotowała sobie standardowo szybki posiłek - kiełbaski z rożna.
ognisko na wilgotnej glebie
Ja zjadłem na szybko, zalaną wrzątkiem zupkę - "kung fu", po czym umieściłem nad ogniem w celu powolnego opiekania kurczaka. Kurczak miał pełnić rolę kolacji dla wszystkich, którzy pozostali w obozowisku na noc. Z braku sznurka konopnego, aby przytwierdzić mięsiwo do drzewca, skorzystałem z pozyskanych przy powalonej sośnie, elastycznych korzeni. Po 3 godzinach powolnego rumienienia pieczyste było gotowe.
ta rumiana laska może poszczycić się większym portfolio niż niejedna modelka
Opchani po same uszy zostaliśmy wypędzeni "w pierze" przez pogarszającą się aurę.
moja hacjenda
Banglający deszczyk ze śniegiem towarzyszył nam aż do wyruszenia rano w powrotną drogę. Po kawie i szybkim posiłku, wygasiliśmy ognisko, sprzątnęliśmy teren i zatarłszy ślady udaliśmy się w drogę powrotną. Po drodze kolega zauważył dwie przechodzące przez drogę łanie. Oczywiście ślady bobrzej obecności napotykaliśmy przy okazji mijania każdych, nawet najmniejszych cieków wodnych.
kolejny efekt działania biverów
Koniec trasy wypadł tam gdzie cała przygoda się rozpoczęła - na stacji kolejowej Dulowa. Impreza była udana. Przeszliśmy w sumie 20km. Zauważyłem, że właśnie w tej chwili wiosna zaczyna przejmować kontrolę nad zimą. Powoli rusza wegetacja. Miejscami widać wybijające młode listki szczawiku zajęczego. Za kilka dni zapewne wszystko ruszy w kolejnym cyklu życia.
Dawno na tym blogu nic się nie działo, ale ma nadzieję, że będzie. Liczę na to i przekazuję moje wyrazy uznania poprzez wyróżnienie. Mam nadzieję, że mimo, iż poczytuję po cichu, sprawię choć małą przyjemność i satysfakcję dając znać, że są tacy co pamiętają :))))
OdpowiedzUsuńPrzestałeś chodzić, czy tylko pisać bloga Ci się już nie chce?
OdpowiedzUsuńObawiam się, że to pierwsze, potomek pewnie zbyt absorbuje i brak towarzyszki na czterech łapach też nie zachęca...
Trochę pokomplikowała mi się sytuacja życiowa. Od poniedziałku mam nową pracę. W ciągu kwartału czeka mnie przeprowadzka. Pisanie na blogu zostało chwilowo odwieszone na hak, ale mimo wszystko coś tam skrobnąłem. Będzie to "wydane drukiem" i nie omieszkam donieść w odpowiedniej chwili o tym fakcie na blogu. Oprócz tego planuję jeden ciekawy wpis pod koniec tego miesiąca, dotyczący małych zbiorników wodnych.
OdpowiedzUsuńbardzo fajny blog
OdpowiedzUsuńPiekne miejsce i piękne zdjecia. Po takim wypadzie pewnie wszystko boli, a gdy boli warto wybrać się na masaz rezluzniający.
OdpowiedzUsuń