wtorek, 30 listopada 2010

Survival a las - cz. 1 - obozowanie

Ludzie postrzegają survival jako zabawę w budowanie szałasów, zastawianie wnyków, jedzenie dzikich roślin, robaków czy też rozpalanie ognia bez użycia zapalniczki lub zapałek. Tymczasem samego określenia "survival" nie można odnieść do okresu w którym uczymy się sztuki przetrwania ale do momentu, gdy w wyniku splotu nieprzewidzianych okoliczności, musimy z nabytych wcześniej umiejętności skorzystać. Survival jako rodzaj aktywności jest uogólnieniem, które niestety pokutuje fałszywym postrzeganiem zagadnienia przez nowych adeptów sztuki przetrwania. Nakręceni przez medialne programy próbują zdobywać doświadczenie od skoku na głęboką wodę. Zazwyczaj odbywa się to bez zastanowienia nad warunkami w jakich przeprowadzają eksperyment. Scenariusz podpowiadają media. Ot, samotny bohater zmagający się z dzikimi ostępami, klifami, skalistymi zboczami czy lasem deszczowym. Minimum sprzętu, maksimum akcji. Tymczasem szansa wystąpienia takiego zdarzenia w Europie środkowej, gdzie od najbliższych siedzib ludzkich dzieli nas raptem kilkanaście kilometrów, a od najbliższego dzikiego wysypiska śmieci, bogatego w przydatne materiały -kilkaset metrów... jest zerowa. Oczywiście jeśli podróżujemy po świecie szanse na katastrofę w dziczy są większe. Niestety złośliwy los zawsze spłata nam figla ;-) . A to mamy pod bokiem wrak samolotu lub statku albo znowu znajdujemy nagromadzenie odpadów cywilizacji.

Człowiek zdobywa doświadczenie przez całe życie. Nauka sztuki przetrwania nie powinna zaczynać się od egzaminu "zerowego" jeśli los tak nie wskaże. Ponieważ nie mieszkamy na Syberii i lasem musimy dzielić się z innymi jego użytkownikami warto całe zagadnienie rozpatrzyć od strony etycznej.

Podstawą wyjściową nauki survivalu powinno być hasło:

"Nie zostawiaj śladów, zabieraj tylko śmieci i wspomnienia"

Pierwsza część tego artykułu traktuje o obozowaniu. Biwakowanie w Lasach Państwowych jest nielegalne, jednak właściwe służby mogą przymknąć oko o ile nasze bytowanie nie powoduje zagrożenia i strat w środowisku.
Osobiście jestem przeciwnikiem budowania szałasów. Jedyną zaletą jest klimat. Natomiast minusy ich budowy są następujące:
- wymagają dużo energii w celu zgromadzenia odpowiedniej ilości właściwego materiału,
- materiał poszycia zazwyczaj stanowią zielone gałęzie lub ściółka/mech (w sporadycznych przypadkach trawy lub trzcina),
- czas budowy wynosi od kilkudziesięciu minut do kilku godzin,
- ich budowa powoduje naruszenie dużej przestrzeni (dźwiękiem, ruchem, zapachem) co może odstraszać zwierzęta (to tak jakby przed łowieniem ryb najpierw popływać na stanowisku)
- usuniecie śladów związanych z gromadzeniem i budową takiego schronienia jest czasochłonne a czasem niemożliwe do osiągnięcia,
Tutaj powinna w zupełności wystarczyć teoria lub doraźnie zdobyta praktyka (np. przy wykorzystaniu odrzutów z wycinki). Budowa szałasu nie jest trudnym zadaniem pod warunkiem, że dysponujemy odpowiednim materiałem na poszycie i wiedzą teoretyczną np ze strony Bogdana: http://www.survival.strefa.pl/szalasy.htm
Najważniejsze to zapewnić szybkie odprowadzenie wody. A więc skos dachu jak najbardziej zbliżony do 90 stopni i pokrycie nie pozwalające na przesiąkanie (zatrzymywanie) spływającej cieczy.
Zamiast szałasów i namiotów lepiej używać płacht budowlanych. Wyposażone w odpowiednie oczka i niskobudżetowe (do 15 zł za płachtę 2x3) oraz w dowolnych (taktycznych) kolorach zapewnią szybkie i ekologiczne schronienie. Zaoszczędzony czas możemy efektywnie wykorzystać na zdobywanie nowych umiejętności (efektywność liczy się w survivalu), podglądanie niespłoszonych zwierząt lub zwykłe leniuchowanie.
Budżetowe spanie przez większość dni w roku to folia ratunkowa (NRC) na podłogę, marketowa mata i śpiwór schowane pod wojskowym ponchem lub płachtą budowlaną.
Płachta budowlana, NRC-ta i śpiwór. Wejście osłaniane na noc ponchem US.
Domek mały i ciasny ale suchy i przytulny.

Oczywiście przy urządzaniu obozowiska warto zachować pewne standardy poza wyborem optymalnej miejscówki i rozwieszeniem dachu.
Mianowicie należy:
- wyznaczyć bezpieczne miejsce na palenisko (o ogniu i konieczności jego rozpalania będzie w kolejnej części artykułu),
- przygotować worek na śmieci
- ustalić punkt załatwiania potrzeb fizjologicznych z wiatrem (na grubsze sprawy niewielki dołek - rozkopywanie ściółki też jest nielegalne)
Lasy są pełne zeschniętych gałęzi, które doskonale nadają się na materiały konstrukcyjne pod budowę schronienia lub mocowania do menażki/kociołka.

"Im mniejsza ingerencja w otoczenie tym łatwiej zatrzeć ślady bytowania"

Dzięki rozsądnemu zaplanowaniu biwaku już następnego dnia po naszym odejściu tylko wytrawny indianin będzie mógł zauważyć, że ktoś w danym miejscu nocował.
Zabierajmy też wszystkie śmieci z miejscówki. Kto wie czy następnym razem nie zawitamy tam z własnym potomkiem ;-)

Następna część - ogień.

sobota, 13 listopada 2010

Leśna kuchnia - Piwo łopianowo - imbirowe (krótka notka)

W poście dotyczącym łopianu większego, wspomniałem o zamiarze przygotowania "napoju" z uprzednio zamrożonego korzenia łopianu. Robi się go bardzo prosto.
Korzenie łopianu przed oczyszczeniem

Starłem (oczyszczone) dwa duże korzenie łopianu wraz z jednym korzeniem imbiru. Następnie uzyskaną masę zalałem 2l wody i gotowałem godzinę wraz z 0,5kg brązowego cukru trzcinowego. Po wystudzeniu zlałem przez ściereczkę do 4 litrowego zakręcanego gąsiora i dołożyłem odrobinę rozczynionych w letniej wodzie z cukrem drożdży piekarskich. Uzupełniłem wodę i zakręciłem gąsior delikatnie tak aby gaz powstały z fermentacji mógł się ulatniać swobodnie. Po tygodniu fermentacji przelałem płyn do korkowanych tradycyjnie butelek (na zatrzask). Do każdej z nich dodałem łyżeczkę cukru aby pozostałe przy życiu drożdże "nagazowały" piwo przetwarzając cukier na CO2. Butelki odstawiłem w ciepłe miejsce na dwa dni, a następnie włożyłem do lodówki.
Napój jest orzeźwiający i lekko alkoholowy. Dobrze zastępuje piwo.
Piwo łopianowo-imbirowe

czwartek, 11 listopada 2010

Sztoła - czysta rzeka

Dzisiaj wędrowałem wzdłuż rzeki Sztoły.
Szybki nurt, piach w korycie, woda krystalicznie czysta - Sztoła przed Bukownem

Cała wyprawa zaczęła się tuż obok zbiornika "Leśny dwór", gdzie do koryta Sztoły wpada rzeczka Baba a właściwie kanał odprowadzający wody z ZGH Bolesław. Moja droga wiodła najpierw prawym brzegiem w górę rzeki wcinającej się głębokim wąwozem w piaszczyste wydmy. Tuż za terenem ośrodka z reklamą "Strzelectwo, paintball, ASG, Sztoła tworzy spore rozlewisko odcięte osunięciem.
Osunięcie

Na zdjęciu widać wyraźnie, że zachodzi proces spełzywania gruntu. Pnie drzew mają charakterystyczny łukowaty kształt. Utworzony przed tą naturalną zaporą zbiornik jest płytki. Niemniej zauważyłem w nim kilka pływających okonków.
Na prawym brzegu dominują sosny. W sumie nic dziwnego bo na piaskach czują się wyśmienicie. Lewy brzeg stanowi mieszankę sosen i buków. Im wyżej, tym mniej piasku (wydmy?) a więcej gleby utworzonej na skałach węglanowych. Tuż przed terenem byłej jednostki rakietowej znajduje się szeroka dolina zabudowana ruderami działkowymi. Jednostkę ominąłem trzymając się twardo rzeki. Odbiłem tylko na brzeg wąwozu aby przyjrzeć się strzelnicy. Przejrzałem pełniący rolę kulochwytu wał z piasku i wydłubałem z niego nieco pocisków. Śladów po wojsku niewiele. Trochę pordzewiałych pocisków od "kałacha". Sporo płaszczowych z pistoletów i zwykłej .22 z KBKS a także śrutu z wiatrówek. Sporym zaskoczeniem dla mnie, było znalezienie kulek i innych pocisków do broni czarnoprochowej. Widać, że strzelnica dalej służy celowi dla którego powstała.
Sztoła niesie swym korytem duże ilości piasku. Właściwie to im dalej w dół rzeki tym koryto bardziej "przesiąka". Dopiero zrzut wody przemysłowej z ZGH Bolesław nieco "zabetonował" koryto.
Erozja

Przy okazji szukałem roślin jadalnych. Piaski prawego brzegu były nieco ubogie. W runie leśnym dominowała borówka brusznica (oczywiście już za późno na boróweczki) i paproć orlica (orlica pospolita). Bliżej rzeki pojawia się sitowie leśne, podbiał pospolity i ostrożeń błotny. Czasem można trafić na szczawik zajęczy i kępy mięty. Przy jednym ze źródeł zrobiłem sobie krótki popas a następnie ruszyłem w drogę powrotną lewym brzegiem rzeki.
Źródło (czysta woda bez wyraźnego smaku i zapachu)

Ten brzeg miejscami jest bardziej stromy i wyższy. Pojawiają się częściej buki a wraz z nimi ciekawe rośliny poszycia. Między innym kruszczyki szerokolistne (tak - w Polsce też mamy storczyki). Dodatkowo wypatrzyłem głóg, pokrzywy, podagrycznik pospolity, lebiodkę (oregano), macierzankę, biedrzeniec mniejszy, pędy malin i liście poziomek oraz kilka drzew owocowych pozostałych po dawnych osadach.

Biedrzeniec mniejszy

Warto wybrać się nad tą rzekę i zabrać na "pamiątkę" jeden czy dwa śmiecie. Niestety coraz więcej ich można spotkać w korycie Sztoły.
Bez śmieci nawet mała rzeka potrafi zaskoczyć.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Jesienny zlot forum reconnet.pl (2010)

Wczoraj wróciłem z jesiennego zlotu forum reconnet.pl. Odbył się on pod Warszawą w lasach rembertowsko-okuniewskich. Jak do tej pory było to najliczniejsze spotkanie użytkowników tego forum (ponad 20 osób).
Zaczęło się od długiej drogi pokonanej czerwonym bolidem Drivera. Jechaliśmy w trójkę tzn. ja, Driver i Młody. Niepomni na ryzyko związane z poruszaniem się po naszych drogach pokonaliśmy dystans ponad 350 km aby dotrzeć do Warszawy.
Ciekawostka z trasy

Bolida pozostawiliśmy w Ossowie, gdyż był to punkt leżący najbliżej miejscówki zlotowej. Zakładałem, że chłopaki przygotują się do czekającej ich trasy i przeczytają chociaż post "warszawki" jak dotrzeć do obozowiska. Okazało się, że Młody i Driver myśleli, iż ja się przygotuję. :-) No cóż. Na szczęście mimo lenistwa wbiłem do swojego GPS'a współrzędne miejscówki. Nie mając mapy terenu przeciągnąłem przez krzaki całą ekipę bezpośrednio na "waypoint" obozowiska.
Przybyliśmy jako drudzy. W obozowisku rozgościł się już Dąb. Z żaru ogniska rozpalonego dzień wcześniej udało mu się rozniecić ogień. Rozpiąłem płachtę tak aby w przypadku ewentualnego deszczu mieć możliwość siedzenia pod nią i dłubaniu w celu zajęcia czasu.
Moje leże

Po kilku godzinach zaczęli schodzić się uczestnicy zlotu. Kawki, herbatki i dyskuzje przy płonącym ognisku przeciągnęły się do późnych godzin wieczornych. Przy okazji polało się trochę procentowych trunków a MichałN (aka Chloru) wyciągnął słoik marynowanych rozetek kalafiora.
Ok. 2.00 umordowany niemiłosiernie walnąłem się w pierze (puchówkę). Nie dane mi jednak było swobodnie pospać. W dwie godziny później pojawiła się kolejna ekipa, która świecąc czołówkami po oczach i błyskając fleszami aparatów (japońska wycieczka?), domagała się "godnego" przyjęcia. Ponieważ nie byłbybym w stanie spać w takiej atmosferze, pozbierałem się z legowiska by wraz ze Slaq'iem towarzyszyć marudzie ;-)
Świt zastał mnie już po śniadaniu i herbatce. Lekko przymulony wybyłem z ekipą aby przejść się po terenie i odwiedzić miejsce poprzedniego zlotu. Po drodze szukaliśmy roślin jadalnych i zwierzęcych kości w celu wykonania z nich przedmiotów użytkowych. Znaleźliśmy również kilka pocisków artyleryjskich (bez wkładu pirotechnicznego). Jeden z nich wrócił z nami do obozowiska.
Tak to właśnie to na co to wygląda

Po powrocie do miejsca zlotu, poczęstowałem ekipę kiszonym czosnkiem niedźwiedzim oraz moją ostatnią produkcją: piwem łopianowo-imbirowym. Czosnek niedźwiedzi wzbudził szerokie uznanie. Piwo raczej umiarkowane.
Następnie zaczęliśmy przygotowywać produkty do gulaszu wg. przepisu podanego przez Puchala i pod jego bezpośrednim nadzorem. Gdy poszczególne składniki zaczęły lądować w kotle, zająłem się dłubaniem w drzewie "superszybkiej" łyżki.
Pozostała część zlotowiczów, robiła podpłomyki w 101 smakach, częstowała własnymi wyrobami i włóczyła się z różnymi "sprawami" po okolicy. W międzyczasie pojawił się Miki, który zaskoczył wszystkich zlotowiczów, problemami z nawigacją i przytarganiem ze sobą dwóch potężnych neseserów. Okazało się, że w człowieku wieku słusznego płynie bushcrafterska krew, a nesesery zawierają naczynia, uniwersalny czajnik, promile i różnego rodzaju spożywcze wikatuły.
Ukoronowaniem soboty był gulasz, który rozgrzał nasze żołądki i serca.
Gulasz zlotowy pod kierownictwem Puchala

Przy ognisku siedziałem i dykutowałem do godziny 12.00. Pobudka o 6.00 czasu nowego (7.00 starego). Dotrzymałem towarzystwa Bartoszowi, który w pół godziny później musiał wracać w domowe pielesze. W między czasie zaczeli powoli wstawać kolejni zlotowicze. W ostatnim dniu skończyła nam się woda i musieliśmy zadowolić się cieczą filtrowaną z rzeki Długiej.
Miki filtruje wodę z Długiej

Uczestnicy zlotu powoli zwijali swoje tarpy, namioty i płachty. Zabierając ze sobą część śmieci wyruszali w drogę powrotną do domu.
W ostatnim dniu głupio palnąłem, że kolejny zlot powinien odbyć się tam gdzie padnie zrobiona z brzozy przez Grzymka, gulaszowa chochla. Gdy wyruszałem w drogę chłopaki wcisnęli mi ją do ręki. No cóż. Wygląda na to, że kolejny zlot forum reconnet.pl odbędzie się na południu. ;-) Teraz Wy będziecie się męczyć z dojazdem :-P
Gulaszowa (Grzymkowa) Chochla Zlotowa (GChZ)