Zaczęło się od długiej drogi pokonanej czerwonym bolidem Drivera. Jechaliśmy w trójkę tzn. ja, Driver i Młody. Niepomni na ryzyko związane z poruszaniem się po naszych drogach pokonaliśmy dystans ponad 350 km aby dotrzeć do Warszawy.
Ciekawostka z trasyPrzybyliśmy jako drudzy. W obozowisku rozgościł się już Dąb. Z żaru ogniska rozpalonego dzień wcześniej udało mu się rozniecić ogień. Rozpiąłem płachtę tak aby w przypadku ewentualnego deszczu mieć możliwość siedzenia pod nią i dłubaniu w celu zajęcia czasu.
Po kilku godzinach zaczęli schodzić się uczestnicy zlotu. Kawki, herbatki i dyskuzje przy płonącym ognisku przeciągnęły się do późnych godzin wieczornych. Przy okazji polało się trochę procentowych trunków a MichałN (aka Chloru) wyciągnął słoik marynowanych rozetek kalafiora.
Ok. 2.00 umordowany niemiłosiernie walnąłem się w pierze (puchówkę). Nie dane mi jednak było swobodnie pospać. W dwie godziny później pojawiła się kolejna ekipa, która świecąc czołówkami po oczach i błyskając fleszami aparatów (japońska wycieczka?), domagała się "godnego" przyjęcia. Ponieważ nie byłbybym w stanie spać w takiej atmosferze, pozbierałem się z legowiska by wraz ze Slaq'iem towarzyszyć marudzie ;-)
Świt zastał mnie już po śniadaniu i herbatce. Lekko przymulony wybyłem z ekipą aby przejść się po terenie i odwiedzić miejsce poprzedniego zlotu. Po drodze szukaliśmy roślin jadalnych i zwierzęcych kości w celu wykonania z nich przedmiotów użytkowych. Znaleźliśmy również kilka pocisków artyleryjskich (bez wkładu pirotechnicznego). Jeden z nich wrócił z nami do obozowiska.
Po powrocie do miejsca zlotu, poczęstowałem ekipę kiszonym czosnkiem niedźwiedzim oraz moją ostatnią produkcją: piwem łopianowo-imbirowym. Czosnek niedźwiedzi wzbudził szerokie uznanie. Piwo raczej umiarkowane.
Następnie zaczęliśmy przygotowywać produkty do gulaszu wg. przepisu podanego przez Puchala i pod jego bezpośrednim nadzorem. Gdy poszczególne składniki zaczęły lądować w kotle, zająłem się dłubaniem w drzewie "superszybkiej" łyżki.
Pozostała część zlotowiczów, robiła podpłomyki w 101 smakach, częstowała własnymi wyrobami i włóczyła się z różnymi "sprawami" po okolicy. W międzyczasie pojawił się Miki, który zaskoczył wszystkich zlotowiczów, problemami z nawigacją i przytarganiem ze sobą dwóch potężnych neseserów. Okazało się, że w człowieku wieku słusznego płynie bushcrafterska krew, a nesesery zawierają naczynia, uniwersalny czajnik, promile i różnego rodzaju spożywcze wikatuły.
Ukoronowaniem soboty był gulasz, który rozgrzał nasze żołądki i serca.
Przy ognisku siedziałem i dykutowałem do godziny 12.00. Pobudka o 6.00 czasu nowego (7.00 starego). Dotrzymałem towarzystwa Bartoszowi, który w pół godziny później musiał wracać w domowe pielesze. W między czasie zaczeli powoli wstawać kolejni zlotowicze. W ostatnim dniu skończyła nam się woda i musieliśmy zadowolić się cieczą filtrowaną z rzeki Długiej.
Uczestnicy zlotu powoli zwijali swoje tarpy, namioty i płachty. Zabierając ze sobą część śmieci wyruszali w drogę powrotną do domu.
W ostatnim dniu głupio palnąłem, że kolejny zlot powinien odbyć się tam gdzie padnie zrobiona z brzozy przez Grzymka, gulaszowa chochla. Gdy wyruszałem w drogę chłopaki wcisnęli mi ją do ręki. No cóż. Wygląda na to, że kolejny zlot forum reconnet.pl odbędzie się na południu. ;-) Teraz Wy będziecie się męczyć z dojazdem :-P
interesujący wpis, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCiekawe inspiracje i fajny blog
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie bardzo ten wpis! Nie zatrzymuj się i rób swoje.
OdpowiedzUsuń