Właściwie tytuł tego posta miał brzmieć "Co ma wisieć - nie utonie" albo "Co się odwlecze to nie uciecze", ze względu na fakt, iż odłożone w ostatni weekend sierpnia korzeniobranie nareszcie doszło do skutku. Z przyczyn obiektywnych (roboty wyszukiwarek) tytuł jest, jaki jest. :-)
Popołudniową porą wrzuciłem do plecaka saperkę, trochę reklamówek, morkę i kurtkę przeciwdeszczową. Po wytachaniu rowerka z piwnicy ruszyłem nad pobliski ściek (ze względu na 88km biegu, szumnie nazywany rzeką) w celu dokopania kilku korzeniom. Plan wyprawy był bardzo ogólny: pozyskać korzenie wiesiołka dwuletniego i... coś jeszcze, po czym wrócić do domu i przekształcić zbiory w coś co da się spałaszować ze smakiem.
Mój leciwy, zgrzytająco-skrzypiący wehikuł niósł mnie lekko przez leśne dukty i takie jedno bogate w grzybienie zalewisko. Co jakiś czas mijałem się z sobotnimi fanami dwóch kółek (dowcip komentatorski: cudowne dziecko dwóch pedałów). Jeden z nich, zapędziwszy się daleko od swego matecznika rozpytał mnie o drogę. Widać na mapie się nie znał bo śmignął obok punktu trasy rowerowej wyposażonego w duuużą mapę (chwała wam włodarze mego miasta!) nawet na nią nie spojrzawszy. Gość nie podjął wyzwania i postanowił na najbliższym skrzyżowaniu rozstać się z moją personą. W sumie kompan ze mnie dziwny: krótko wycięty, z dwudniowym zarostem, spodnie w kamuflażu, rower w kamuflażu, koszulka oliv i takowy plecak wypchany nie wiadomo czym - no kuźwa jak nic: terrorysta.
Ten "terrorysta" wyjechał z lasu na przedrzeczne nieużytki i napotkał krwiściąg lekarski. Młode liście mają orzechowo-ogórkowy smak.
krwiściąg lekarski
Zebrałem trochę liści z myślą o przygotowaniu sałatki do dania z korzeni.
Następnym punktem programu było wiesiołkobranie. Korzenie wiesiołka dwuletniego po wysuszeniu mogą być mielone na mąkę. Niemniej cała roślina jest jadalna.
korzenie wiesiołka dwuletniego
Wykopałem korzenie roślin jednorocznych i doszedłem do wniosku, że młode liście z rozet po lekkim obgotowaniu usmażę w oleju.
Następną rośliną, którą zdecydowałem się wykopać był chrzan pospolity.
fragmenty korzenia chrzanu na liściach
W tym momencie zaczęła mi się już w głowie klarować wizja konkretnej potrawy. Potrzebowałem jeszcze jednego składnika, który znalazłem w mizernej wielkości ale dość sporej ilości jakieś 1,5km dalej.
korzenie marchwi zwyczajnej wraz z nacią
Marchew zwyczajna. Rośnie wszędzie tam gdzie nie może jej wybrać dzika zwierzyna. W odróżnieniu od naszej pomarańczowej marchewki rodem z Holandii, ta ma białe korzenie. Jako roślina dwuletnia, najlepiej nadaje się do pozyskania w pierwszym roku i wiosną drugiego. Do plecaka wrzuciłem korzenie wraz z natką. Standardowo w użyciu domowym natkę się wyrzuca, ale survival rządzi się innym prawami. W przetrwaniu należy wykorzystywać jak najwięcej zasobów. Daje to też punkty "ekologiczne". Niszczę coś ale jednocześnie jak najmniej marnotrawię.
Poszukałem jeszcze grzybów z nadzieją, iż uda mi się znaleźć jakąś kanię (sowę) z której mógłbym zrobić kotlety. Niestety na tym polu zupełna posucha. Musiałem zadowolić się serią zdjęć dokumentujących różne nadrzeczne rośliny, kilkoma spożytymi ad hoc owocami czeremchy i podziwianiem dziczych buchtowisk.
Drugi etap zaczął się wraz z powrotem w domowe pielesze. Najpierw oczyściłem przyniesione rośliny. Korzenie wiesiołka dwuletniego skrobie się bardzo łatwo. Są trochę śliskie po oczyszczeniu gdyż zawierają śluz.
lewy dolny róg i z zgodnie z ruchem wskazówek zegara:
korzenie chrzanu pospolitego, wiesiołka dwuletniego, marchwi zwyczajnej,
liście krwiściągu lekarskiego i marchwi zwyczajnej przygotowane do blanszowania
Młode liście marchwi i krwiściągu lekarskiego poddałem blanszowaniu a później zmiksowałem wraz z kawałkiem korzenia chrzanu, pieprzem, solą i olejem jadalnym na zielone pesto. Pokrojone w talarki korzenie wiesiołka dwuletniego i marchwi zwyczajnej wrzuciłem do rondelka z osoloną zimną wodą i ustawiłem na małym ogniu coby wolno się gotowały.
pokrojone korzenie wiesiołka dwuletniego i marchwi zwyczajnej
Równolegle, w drugim rondelku krótko obgotowałem zgrubnie posiekane liście wiesiołka. Po odcedzeniu i posiekaniu, dodałem do nich jajko, 2 łyżki oleju, mąkę, pieprz, sól i zacząłem wyrabiać ciasto. Ciasto musi być ciut gęstsze niż naleśnikowe.
ciasto na niesłodkie racuchy z liśćmi wiesiołka dwuletniego
W przypadku gdy jest za gęste możemy ratować się dolaniem wody albo uprzednio odlanego wywaru z liści. Z ciasta usmażyłem na patelni racuchy (olej), które docelowo wylądowały na talerzu posmarowane zielonym pesto.
Tuż przed końcem gotowania korzeni, dodałem do nich posiekane pół ząbku czosnku. Szukałem w terenie czosnku winnicowego ale niestety w tamtej lokalizacji on nie występuje. Nieco dalej można spotkać czosnaczek pospolity ale ze względu na moje lenistwo odpuściłem sobie jego pozyskanie.
Ostatecznie potrawa prezentowała się w ten sposób: Wielki finał. Gotowane korzenie polane olejem, doprawione solą, pieprzem i suszoną lebiodką pospolitą (oregano). Do tego racuchy z liści wiesiołka dwuletniego z pesto na bazie liści marchwi zwyczajnej, krwiściągu lekarskiego i korzenia chrzanu.
Przyznam, że danie jest bardzo sycące. Gotowane korzenie wiesiołka nie były włókniste i uważam, że jest to całkiem sympatyczne dzikie warzywo.
świetne są te twoje wpisy o dzikich roślinach jadalnych!oby tak dalej.jak nauczyłeś się je rozpoznawać?
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuń"jak nauczyłeś się je rozpoznawać? "
To mógłby być materiał na kolejny wpis. :-)
Zasadniczo trochę pożytecznych roślin znałem z dzieciństwa. Dziadek był "człowiekiem lasu" a prababcia znała się na ziołach leczniczych. Te najpospolitsze chwasty potrafiłem nazywać jeszcze zanim zainteresowałem się tematyką związaną z przetrwaniem. Ostatecznie do tematu dzikiej kuchni wróciłem "na starość" razem z podręcznikami, atlasami roślin, dobrodziejstwem wyszukiwarki google (i internetu) oraz warsztatami u Łukasza Łuczaja.
Nie jest tak, iż wiem wszystko. Można wykuć na pamięć teorię, nauczyć się opisów lub zdjęć ale nie zastąpi to bezpośredniego "pomacania rośliny" w terenie. :-) Te nieoznaczalne rejestruję sobie do późniejszej weryfikacji w domu (książki, atlasy, internet). Dlatego nieodłącznym towarzyszem moich wędrówek jest aparat fotograficzny z funkcją makro.
Witam :)
OdpowiedzUsuńI mnie bardzo podoba się ten blog i często tutaj zaglądam :) Szczególnie podobają mi się właśnie takie wpisy kulinarne z zastosowaniem dzikich roślin oraz zdjęcia wykonywane krok po kroku w trakcie powstawania potrawy.
W związku z brakiem e-maila do Pana, ośmielam się tutaj zadać pytanie, czy ma Pan jakieś doświadczenia związane z leczniczym stosowaniem babki lancetowatej ?
Ostatnio próbujemy leczyć dawne odparzenia (obecnie zagojone, ale w ich miejscach jest bardzo cienka skóra, która pęka po dłuższym chodzeniu) babką lacetowatą.
Babkę przeciskamy przez maszynkę i powstałą, soczystą papkę przykładamy na stopy.
Dziś jest trzeci dzień kuracji i mój "pacjent" ma pewne wątliwości, bowiem skóra pod palcami jest niemal brunatna, miejscami niemal smołowo czarna. Wynika to ze składu chemicznego tej rośliny czy jest to jakiś nieporządany objaw ?
Pozostaje odczucie jakby skóra była posypana talkiem, co jest owszem komfortowe, ale czy to typowy objaw ?
Nigdzie w żadnych dostępnym źródle nie udało nam się znaleźć czasu trwania kuracji babką, przykładaną na rany na skórze. Owszem, literatura podaje przykładanie liści babki, ewentualnie zmiażdżonych liści, na zranioną, uszkodzoną skórą (owrzodzenia, urządlenia owadów, itd), ale nie podaje ile taka kuracja babką ma trwać.
W związku z tym mam do Pana pytania - może Pan ma infromację odnośnie długości trwania takiej kuracji ?
Jak czesto tą papkę z babki przykłądać na skórę i na jak długo jednorazowo ?
Z góry dziękuję za wszelkie odpowiedzi oraz ewentualne podpowiedzi źródeł gdzie mogłabym znaleźć informacje na ten temat.
Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka
Rumianek przyśpiesza gojenie ran. Proszek węglowy z lipy. Chaber bławatek.maść nagietkowa. Okład z namoczonego nasienia lnu oraz olejek z drzewa herbacianego oraz liść żyworódki pierzastej. Na koniec aloes liść.
Usuń"...do Pana..."
OdpowiedzUsuńTo jest internet więc forma zwrotów może być spokojnie ustalona na "Ty" :-)
"czy ma Pan jakieś doświadczenia związane z leczniczym stosowaniem babki lancetowatej ?"
No cóż. Nie jestem lekarzem ani nawet zielarzem. Zioła stanowią niejako poboczny kierunek moich zainteresowań. Po prostu potykam się o nie w trakcie poszukiwania roślin jadalnych ;-)
Moje osobiste doświadczenie lecznicze z babką lancetowatą to syrop przeciwkaszlowy i działająca ściągająco miazga przy drobnych skaleczeniach. Dotyczy to jednakże zdrowej skóry. Liście zawierają garbniki, które mogą wysuszać delikatną skórę i powodować jej ciemnienie.
Z takiego szybkiego kombinowania (bo w tej chwili jestem poza domem) spróbuj poszukać informacji o żywokoście lekarskim. Najlepiej w postaci maści.
Dziękuję za tak szybką odpowiedź i z niecierpliwością czekam na kolejne wieści w tym temacie.
OdpowiedzUsuńNatomiast co do żywokostu sprawa jest dla mnie dość kontrowersyjna ...owszem, był on kiedyś stosowany i wewnętrznie i zewnętrznie (samej, jako małemu dziecku robiono mi okłady ze zmiażdżonego żywokostu lekarskiego), przyspiesza bowiem gojenie się ran i zawiera witaminę B12, aczkolwiek jakiś czas temu spotkałam się z informacją, że żywokost, mimo swych leczniczych właściwości, zawiera też substancje toksyczne uszkadzające wątrobę, i nie jest już stosowany wewnętrznie...co do stosowania zewnętrznego nie mam informacji, ale przecież przez skórę również wchłaniamy masę substancji. Choć nie wykluczam, że krótka kuracja żywokostem mogłaby mieć pozytywne efekty - ale to tylko moje domysły, także czekam na wieści :)
Pozdrawiam.
"zawiera też substancje toksyczne uszkadzające wątrobę, i nie jest już stosowany wewnętrznie...co do stosowania zewnętrznego nie mam informacji, ale przecież przez skórę również wchłaniamy masę substancji."
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o stosowanie wewnętrzne to jestem świadomy toksyczności żywokostu. Tak na marginesie dodam, że zdarzyło mi się jeść słodkie racuchy przyrządzone z jego młodych liści.
Przy zastosowaniu zewnętrznym nie powinno być problemu.
Świetny blog, będę zaglądać częściej. Niby kojarzę sporo roślin, ale nie znałam możliwości ich zastosowania. Zwykle wcinam oregano, macierzankę, chrzan, szczawik zajęczy, czosnek niedźwiedzi i trochę owoców typu tarnina, róża. A tu proszę! Całe bogactwo chwastów i piękne dania z nich podane. Chętnie się czegoś nowego nauczę.
OdpowiedzUsuńWyglada ładnie, bo to jak zupa na gwoździu. Dodaj jajko, dodaj makę dodaj... to po jakiego groma te chwasty ;-)
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie ten olej. Nie da się go jakos zastąpić? Może jakas roślinka daje troche oleju?
Nać marchewki? eee, a to smaczne? Z czym to mieszać? Jaki ma smak? I jeszcze jedno. Ile tych kilometrow zrobiles, czy wydatek energetyczny sie zwrocił? Gdzie szukałeś. Ja zawsze zastanawiam sie jak to zrobic. Jak ide lasem to zazwyczaj to droga. Wiadomo samochody ołów. Jak gdzies w głąb lasu to tez samochody i motory. Przeciez nawet po przecinkach bywa że jeżdzą traktory bo to miejsce gdzie sie zwozi drewno. to gdzie to zbierac?
Zurg
"Wyglada ładnie, bo to jak zupa na gwoździu. Dodaj jajko, dodaj makę dodaj... to po jakiego groma te chwasty ;-)"
OdpowiedzUsuńNazwijmy to w uproszczeniu bazą potrawy. Bez bazy potrawa traci sens. Czym byłby schabowy z kapustą bez rozbitego kawałka schabu?
Ascetyczna wersja takiej potrawy to upieczenie owiniętego w liście korzenia w żarze. Oczywiście bez soli. Patrząc pod kątem przetrwania, smak potrawy ma znaczenie drugorzędne.
"Zainteresował mnie ten olej. Nie da się go jakos zastąpić? Może jakas roślinka daje troche oleju?"
Najprościej tłuszczem zwierzęcym. Roślinny trzeba sobie najpierw wytłoczyć lub zebrać z powierzchni wywaru (np. wygotowując orzechy laskowe lub bukiew).
"Nać marchewki? eee, a to smaczne? Z czym to mieszać? Jaki ma smak?"
Jak blanszowana nać marchewki z lekkim posmakiem ogórka podana na ostro.
"I jeszcze jedno. Ile tych kilometrow zrobiles, czy wydatek energetyczny sie zwrocił?"
W sumie? 16. Uwzględniając pogodę (cieplutko), morfologię terenu (płasko), zwięzłość gleby z której pozyskiwałem korzenie (piaszczysta)i dodanie tłuszczu to bilans wyszedł na +
"Jak ide lasem to zazwyczaj to droga. Wiadomo samochody ołów. Jak gdzies w głąb lasu to tez samochody i motory. Przeciez nawet po przecinkach bywa że jeżdzą traktory bo to miejsce gdzie sie zwozi drewno. to gdzie to zbierac?"
Ba. Nawet nad marketowymi warzywami przejeżdżały traktory. I to kilka razy.
Gdzie zbierać rośliny? Tam gdzie nie ma dużego ruchu. Niekoniecznie też musi to być las. Zresztą dobry przykład znajdziesz w poprzednich postach.
Świetna strona! Zawsze odczuwałem braki wiedzy w tym temacie. Zaczynam czytać całość :D
OdpowiedzUsuń16 kilometrów na rowerze oraz pieszo a nie 16 pieszo plus X rowerem?
16 rowerem. 8 w jedną stronę i kolejne 8 w drugą. Zbiór kilka metrów od ścieżki/duktu.
OdpowiedzUsuńDrogi autorze, zgodnie z zapowiedzą przebrnąłem przez całość i informuję, że bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz potrzebował pomysłu na kolejny wpis, to bardzo mnie interesuje gdzie i jak szukałbyś nadających się do spożycia kalorii zimą.
Oczywiście rozumiem, że bez polowania i łowienia ryb szanse przeciętnej osoby zimą są bliskie zeru zwłaszcza jak owoce drzew i krzewów opędzlują ptaki a kłączodajne rośliny przykryje śnieg. Ciekawi mnie jednak co Ty robiłbyś od później jesieni aż wiosny.
Dziękuję za pozytywną opinię :-)
OdpowiedzUsuńTwój pomysł postaram się zrealizować gdy faktycznie sypnie śniegiem i przymrozi.
Oczywiście głównie skupię na roślinach i to z bardzo prostego powodu: nie chcę aby ten blog stał się przewodnikiem dla nastoletnich kłusowników.
"Ciekawi mnie jednak co Ty robiłbyś od później jesieni aż wiosny. "
To co zwierzęta. Starałbym się przetrzymać zimę korzystając ze zgromadzonych wcześniej zapasów i tego co uda się pozyskać doraźnie. Oczywiście polowanie też wchodziłoby w grę. Niekoniecznie we współcześnie przyjętej formie.
Mam na działce dużo czosnaczku. Ma on grube i delikatne korzenie. Kilka z nich zjadłam są smaczne, ale nigdzie nie mogę doczytać czy są jadalne. Jeżeli macie jakieś informacje od Pana Łuczaja to proszę podzielcie się ze mną.
OdpowiedzUsuńMonika
Lubisz ryzyko :-) W książkach, które posiadam jako jadalne wymieniane są tylko liście i nasiona czosnaczku pospolitego. W sieci wyszukałem pozycję pt: "Permaculture Plants for the Northeast" i tam na stronie 72 można doczytać, że jadalne są: Leaves, Blossoms, Seed Pods, Stems, Root, Seeds. Czyli po naszemu liście, kwiaty, dojrzewające łuszczyny z nasionami, pędy, _korzenie_ i nasiona.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! czyli nie otruję sie korzeniami czosnaczku. Oczywiście można je stosować jako dodatek bo są trochę łykowate i gorzkie. Przy okazji wykopałam korzenie które są miękkie ładne i łagodne w smaku. Przypominają z wyglądu korzeń żenszenia tylko są mniejsze. Niestety nie zauważyłąm ich latem i nie wiem jakie mają liście. 5 tych korzeni wsadziłam w jedno miejsce i zaznaczyłam by je w przyszłym sezonie jakoś próbować oznaczyć. Napewno nie są to korzenie ziół bo te znam.
OdpowiedzUsuńNie polecam jedzenia nieoznaczonych roślin. To trąci trochę rosyjską ruletką. Czasem z całej rośliny nadaje się to zjedzenia tylko jedna część i jeszcze do tego dopiero po skomplikowanej obróbce.
OdpowiedzUsuńDzięki! Już kilka razy się podtrułam to fakt. Ale te korzenie które na wiosnę zidentyfikuje to chyba pochodzą od fioletowych dzwonków i są jadalne.
OdpowiedzUsuńDzięki za tą stronkę. Pomysł z plackami z udziałem liści już wykorzystałam. Dodałam liście nagietka,sałaty włoskiej-cykorjowatej, czosnku winnicowego, owsa i ogórecznika. Dotychczas zielone liście wykorzystywałam tylko gotując zupę np. grochową. Dodawałam je po ugotowaniu i przed zmiksowaniem. Monika
świetny blog, trochę podobny do mojego hihihi, jestem pełna uznania,pozdrawiam, bedę zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuńWitam Jak rozpoznajecie jakość gleby .Podobno można rozpoznać po roślinach?I jeszcze jedno czy są rośliny po których mogę umrzeć po zatruciu :) Bo co grzybów to nie mam wątpliwości
OdpowiedzUsuńwiele pomysłów postaram sie wykorzystać dziękuje :)
OdpowiedzUsuń